Na pierwszy ogień idzie Les Bruyeres rocznik 2006. Zaczyna się ciekawie. Nos benzyna/petro plus olejek różany. Benzyna, ale potem nadchodzi świeży, zielony orzech włoski, z tylu lekka figa. Wysoki alkohol, ale nie przeszkadza. Wino będzie musiało długo odetchnąć zanim odkryje przed nami swoje sekrety.
Piękna barwa, powiedziałbym, że barwa wina pomarańczowego. Ale nie, jest to przedstawiciel tzw. wina żółtego – Vin Jaune. Coś podobnego do wytrawnego sherry, przynajmniej pod względem procesu produkcji (pod pierzynką z drożdży), ale nie wzmacniane. Moim zdaniem znacznie ciekawsze niż Sherry, głębsze i bardziej skomplikowane. No ale specjalnym fanem Sherry nie jestem 😉 Pomimo to że wino nie jest wzmacnianie, to ze względu na fakt, że robione jest z późno zbieranych winogron (nawet październik) zawartość alkoholu jest wysoka. W przypadku naszego wina – 15%. Wino tradycyjnie produkuje się z winogron Savagnin – i tak jest w naszym przypadku.
Pochodzi z Jury, regionu Francji, który ostatnio eksploruje na rowerze i desce z racji bliskości do takich kultowych miejscówek jak na przykład L2A 😉
Winem delektujemy się długo i bez pośpiechu. Siedzimy na tarasie restauracji hotelu Grape we Wrocławiu. Po godzinie pojawiają się nuty przejrzałych cytrusów. Atakują tył języka. Co to są za kubki smakowe?
Piękna głęboka bursztynowo-miodowo barwa.
Do wina sommelier serwuje nam tradycyjny ser Comte, plus jeszcze kilka innych fajnych francuskich serów. Czas płynie coraz wolniej. Zgodnie z Babi stwierdzamy, że to najlepsze winiarni-serowe doznanie ostatnich miesięcy. Zastroiło wszystko, klimat, wino, serki, dzieci za bardzo nie “truły” :p
Tydzień temu piliśmy młodszego brata … ale o tym już następnym razem.
Na koniec ciekawostka wino pochodzi z winnicy Stephane Tissot która jest w całości prowadzona biodyamicznie.